Jako dziecko byłam żywa jak iskra, wszędzie było mnie pełno, wspaniale wspinałam się po drzewach, bez lęku podejmowałam nowe wyzwania, z radością jeździłam na rowerze, śpiewałam, byłam prezenterką telewizyjnego Koncertu Życzeń, wygrywał konkursy piosenki w Opolu, a nawet w Kołobrzegu, pisałam książki, byłam fantastyczną aktorką, cudowną baletnicą, śpiewaczką operową, świetnym reżyserem, wybitnym lekarzem, kosmonautą, odnosiłam sukcesy na olimpiadach sportowych, sprzedawałam w sklepie, czesałam i strzygłam włosy w salonie fryzjerskim, byłam kelnerką i kucharką, jako historyk i archeolog zgłębiałam tajemnice przeszłości i oczywiście uczyłam w szkole. Kłamię? Oczywiście, że nie, w mojej dziecięcej wyobraźni wszystko było możliwe, nic mi nie groziło. Moja ciekawość świata, poszukiwanie nowości, zmiana popychały mnie do przodu. Dzięki pasjom czytałam, zgłębiałam wiedzę, doświadczałam, przeżywałam, odkrywałam, nawiązywałam nowe kontakty itp. itd. W oczach mojego ojca zawsze widziałam podziw i akceptację. Nigdy nie pozbawiał mnie marzeń. Kiedy chciałam być fryzjerką pozwalał, żebym robiła mu na głowie papiloty i kucyki, kiedy marzyłam o byciu kelnerką z pełną powagą składał u mnie zamówienia na kawę, herbatę i deser. Płacił grosiki za usługę i uczył mnie wydawania reszty. Kiedy planowałam zostać aktorką i reżyserem z pełnym oddaniem uczestniczył w moich i siostry przedstawieniach kukiełkowych. Był najwdzięczniejszym widzem świata. Z wielkim skupieniem wysłuchiwał moich historycznych wywodów kiedy chciałam zostać archeologiem i podpowiadał niezbędną do zgłębienia tematu literaturę, planował ze mną ścieżkę rozwoju zawodowego. Kiedy postanowiłam zostać łyżwiarką figurową kupił mi figurówki i nauczył mnie jeździć na łyżwach. Nigdy nie powiedział: "masz słomiany zapał", "nie kupię łyżew, bo za chwilę rzucisz je w kąt jak rower". Kiedy mimo piątki z języka polskiego powiedziałam, że potrzebuję korepetycji, bo nie zdam matury, wysupłał ostatni grosz i powiedział: "ty sama wiesz najlepiej, czy tego potrzebujesz" i rzeczywiście nie potrzebowałam, bo po 3 lekcjach korepetytorka uczciwie powiedziała, żebym sobie dała spokój i odpuściłam. Zawsze powtarzał, że mi ufa, wie, że jestem mądra i że podejmę właściwą decyzję, mimo, że często popełniałam błędy i robiłam głupstwa. Do dzisiaj, mimo, że taty już przy mnie nie ma, nie ma też dla mnie rzeczy niemożliwych poza jedną. Moja mama powiedziała mi kiedy miałam 7-8 lat, że nigdy nie będę dobrze śpiewała, bo nie mam słuchu muzycznego. Zapadło to we mnie na całe życie. Nie zmieniły tego słowa pochwały nauczycieli w szkole podstawowej i liceum, a nawet na studiach, ani prywatny nauczyciel śpiewu. I pewnie już nigdy nikt i nic nie zmieni mojego przekonania, że nie umiem śpiewać.
Ten wywód jest kwintesencją tego o czym piszą autorzy w prezentowanej przeze mnie książce. Nauczyciele, rodzice, czasami dziadkowie lub inne ważne w życiu dziecka osoby zabijają w dziecku spontaniczność, zniechęcają, zamykają perspektywy, ograniczają. Dziecko zatraca swoją naturalną potrzebę ruchu, doświadczania, odkrywania, poznawania, obserwowania, naśladowania, na rzecz przymusu zrobienia czegoś. Jest tresowane, nagradzane, karane, oceniane. Przestaje patrzeć na świat ufnie i doświadcza coraz mniej pozytywnych emocji.
Bestseller na liście tygodnika "Der Spiegel" w kategorii książek popularnonaukowych.